O hemofilii Jasia dowiedzieliśmy się w 9 miesiącu jego życia. Jako matka ciężko to przeżyłam, nie wiedziałam jak nasze życie będzie od tego momentu wyglądać. Bałam się wszystkiego, najdrobniejsze stłuczenie powodowało mój wewnętrzny paraliż. Najgorsze chwile przeżywałam, gdy po urazie pędziliśmy na izbę przyjęć by podać czynnik. Jaś miał cienkie i słabe żyłki, które pękały. Wielokrotnie próba podania czynnika kończyła się na oddziale anestezjologicznym, bo nikt inny nie potrafił wkłuć się Jasiowi do żyły. Wszystkiemu temu towarzyszyły łzy, ból i ogromne cierpienie matki i dziecka. Bardzo chciałam Jasiowi ulżyć. Wiedziałam, że silne i mocne żyły są rozwiązaniem. Poszukując ratunku trafiłam na dietę, która miała pomóc w osiągnięciu tego celu. Zaczęłam stosować jej wskazówki, czytać książki i nawet pojechałam do Warszawy na 2 dniowy kurs gotowania. Pierwsze tygodnie były wymagające i czasochłonne, ale już po 3 miesiącach udało się wkłuć za pierwszym razem. Było coraz lepiej, łatwiej - nasza lokalna pielęgniarka oraz pielęgniarki z Ośrodka mówiły: „Jakie ładne Jaś ma żyły”. Ma też silne stawy i mięśnie. Rzadko łapie infekcje, jest silnym i pełnym życia chłopcem. Po około roku zaczęłam się samodzielnie wkuwać, a jakość naszego życia stała się taka jak w zdrowej rodzinie. Obecnie nie muszę już poświęcać tyle uwagi gotowaniu, w naszym menu pozostało kilka ulubionych i wzmacniających śledzionę potraw - pilnujemy, by regularnie pojawiały się na naszym stole. Odpowiednia dieta zmieniła jakość naszego życia w niesamowity sposób. Warto było poświęcić każdą minutę na stanie przy kuchni, by osiągnąć ten efekt, który osiągnęliśmy. Życzę wszystkim małym hemofilikom i ich rodzicom lekkości i radości w życiu.*
Aleksandra Niwińska, mama Jasia
